Język polski jest piękny i bogaty, ale jednocześnie przepełniony religijnymi reliktami, które sprawiają, że dla ateisty czy antyklerykała staje się polem codziennej walki. Czy naprawdę musimy przy każdej okazji potykać się o frazy, które od wieków cementują wpływy Kościoła w naszym codziennym życiu? A może czas na językową dekolonizację i wyrzucenie tych metafizycznych złogów na śmietnik historii?

„O, boże!” – odruchowa zdrada przekonań

Nie ma chyba ateisty, który choć raz nie złapał się na okrzyku „O, boże!” czy „Jezu Chryste!” w chwili zaskoczenia. To efekt wielowiekowego prania mózgu, które wdrukowało te zwroty tak głęboko, że wymykają się mimowolnie. Czy jest na to sposób? Oczywiście! Możemy zacząć od prostych zamienników. Zamiast „Jezu Chryste!”, spróbujcie „Darwinie, ratuj!” albo „Na Księżycu!”. Nie tylko brzmi świecko, ale i zabawnie – a kto wie, może uda się dzięki temu zaktywizować współrozmówców do refleksji nad tym, dlaczego tak łatwo przychodzi nam sięgać po religijne kalki.

„Niech będzie pochwalony…” – przemoc symboliczna w białej sutannie

Spotkanie z księdzem to jedna z bardziej niezręcznych sytuacji dla racjonalisty. Z jednej strony wiemy, że mamy przed sobą przedstawiciela instytucji odpowiedzialnej za wieki opresji i ciemnoty, z drugiej – presja społeczna każe nam grzecznie odpowiedzieć na „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Ale czy naprawdę musimy wchodzić w ten teatr absurdu? Absolutnie nie! Zamiast „Na wieki wieków, amen”, można odpowiedzieć „Czemu nie, Newton też był spoko”. Albo bardziej stanowczo: „Wolę chwalić Kopernika za to, że ruszył Ziemię”.

Jeśli zaś chodzi o tytuły takie jak „ksiądz” czy „biskup”, warto przemyśleć ich użycie. Czy tytułowanie kogoś „księdzem” nie jest mimowolnym uznaniem jego religijnej władzy? Może lepiej powiedzieć po prostu „pan” – lub jeśli sytuacja tego wymaga, zastosować bardziej ironiczne określenie, takie jak „pan w celibacie”. Nie tylko rozbrajamy w ten sposób religijną narrację, ale i wskazujemy na absurdalność tych tytułów w kontekście świeckiego społeczeństwa.

„Na zdrowie” – kichanie w kontekście nauki

Reakcja na kichnięcie to kolejny przykład, jak głęboko religia wniknęła w nasz język. Tradycyjne „Na zdrowie” to skrót od „Daj, Boże zdrowie” – frazy, która w XXI wieku brzmi jak średniowieczny zabobon. Dlaczego mielibyśmy odwoływać się do Boga w sytuacji tak banalnej? Propozycja dla racjonalistów? Zamiast „Na zdrowie” można powiedzieć coś bardziej odpowiedniego, na przykład: „Miejmy nadzieję, że to nie grypa” albo „Może lepiej zrób test na COVID”. W ten sposób nie tylko odrzucamy religijny balast, ale też wprowadzamy element edukacyjny.

Spontaniczne okrzyki – zmieńmy język na świecki

Największym wyzwaniem są spontaniczne okrzyki, takie jak „Jezus Maria!” czy „Chryste Panie!”. W chwilach emocji język staje się naszym automatycznym odruchem, ale możemy nad tym pracować. Zamiast religijnych fraz warto wprowadzić coś świeckiego, co będzie zgodne z naszym światopoglądem. Możemy krzyknąć „Entropia zawsze rośnie!” albo „E=mc²!”. Nie dość, że jest to bardziej racjonalne, to jeszcze pokazuje, że nauka może być równie ekscytująca jak religijne mity.

Dlaczego to ważne?

Ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko słowa, że nie warto się nimi przejmować. Ale język ma ogromną moc – to przez niego kształtujemy nasze myśli, wartości i postawy. Jeśli wciąż używamy fraz przesyconych religijną symboliką, mimowolnie podtrzymujemy system, który chcielibyśmy odrzucić. Dekolonizacja języka to jeden z pierwszych kroków na drodze do rzeczywistej emancypacji umysłowej.

Zatem, drodzy racjonaliści i antyklerykałowie, czas na małą rewolucję w słowniku. Niech stosunek kwadratu okresu obiegu planety wokół Słońca do sześcianu wielkiej półosi jej orbity będzie za to dzięki – i ani jednego „amen” więcej!


Autor: Admin