Czy powinniśmy być urażeni świętami bożego narodzenia?

    Może to pytanie nam Polakom nie wydaje się tak oczywiste, ale sprawa: „ateiści vs święta” to nie wcale taki abstrakcyjny temat do rozważań. Jak co roku David Silverman i jemu podobni rozpoczynają krucjatę przeciwko Bożemu Narodzeniu, mającą na celu zlikwidowanie ze sfery publicznej wszelkich nawiązań do tej biblijnej opowieści. Sprawa „ateiści vs święta” w przeszłości potrafiła przybrać naprawdę kuriozalne formy, jak np. w pozwie pewnej kobiety stwierdzającej że nadmierne eksponowanie Rudolfa Czerwononosego obraża jej uczucia „niereligijne”. Sam David Silverman (jak twierdził w wywiadzie dla Billa O’Raillyego) nie chce doprowadzić do zlikwidowania samego święta, które w końcu w niezliczonych formach, istniało już od epoki kamienia łupanego – i można by je nazwać ogólnie, jako święto „przesilenia zimowego” – nie podoba mu się natomiast to, że chrześcijaństwo całkowicie je sobie zawłaszczyło dyskryminując przez to, inne grupy wyznaniowe (i nie tylko). Krótko mówiąc Silverman ma problem z eksponowaniem religijnych symboli (jak żywe szopki) w czasie święta, które mogą obchodzić wszyscy ludzie niezależnie od wyznania, a sugerowanie że to właśnie chrześcijaństwo ma na nie monopol, to zwyczajne przekłamanie. Lecz dość o Silvermanie – wszystkich zainteresowanych odsyłam do zamieszczonego niżej linku do wywiadu który już robi furorę w sieci, nie ze względu na Silvermana, a O’Reilliego który usilnie próbuje przekonać swego rozmówce że chrześcijaństwo nie jest religią a filozofią…

    Lecz czy i my, polscy ateiści powinniśmy się czuć urażeni świętami Bożego Narodzenia i pozwać Polsat za to że zorganizował mikołajkowy blok reklamowy? Kwestia ta może by była warta do rozważenia gdyby nie prosty fakt, że 90 procent głównych elementów gwiazdki jest nijak nie związana z biblią. Nie jestem zawodowym teologiem, ale wydaje mi się że opasły krasnolud w latających saniach nie występuje w żadnej z ewangelii. Prawda jest taka, że obecne święta nie dotyczą narodzenia mesjasza, a bardziej sugerowanego przez Silvermana przesilenia zimowego. Jedyne chrześcijańskie elementy w jakikolwiek sposób związane z opowieścią o narodzinach Jezusa jakie mi teraz przychodzą do głowy to: sianko pod obrusem, szopka gdzieś pod choinką i dzielenie się kawałkiem zaschniętego chleba powszechnie nazywanego opłatkiem (notabene zwyczaj ten nie jest już tak oczywisty dla większości kultur obchodzących gwiazdkę). Spożywanie karpia, ubieranie choinki, czy upicie się naszego wujka i zafajdania przez niego stołu, już nie są tak oczywiste. Sam święty Mikołaj (pomijając jego wersje stworzoną przez Coca-Colę) pochodził nie z Bieguna Północnego, a gdzieś z Azji Mniejszej, i nie rozdawał prezentów dzieciom, a ożywiał ich trupy wcześniej zamarynowane w beczkach. O tak, spróbujcie opowiedzieć tą wersje swoim dzieciom! Nie oszukujmy się, tradycja którą przesiąknęły święta Bożego Narodzenia trudno nazwać stricte chrześcijańską. Jeżeli katolicy chcieliby znaleźć usprawiedliwienie dla wszystkich zwyczajów kojarzonych z nadchodzącymi świętami, to Watykan musiałby znaleźć apokryf w którym dzieciątko Jezus dostaje rower od brodatego grubasa w czerwonym kubraku. Prawdą jest, że nie tylko święty Mikołaj jest nieuzasadnionym elementem tradycji wigilijnej – jeżeli papierkiem lakmusowym zgodności wigilii z doktryną chrześcijan miałaby być biblia to trzeba by wykopać więcej takich apokryfów by uzasadnić to co wyczynia się przy stole wigilijnym. Należałoby odnaleźć całą ewangelie według świętego Mikołaja, w której autor opisywałby jak święta rodzina udaje się do biedronki by kupić karpia, i jak czterej mędrcy przynoszą zestaw prezentów dla dzieciątka (złoto, mirrę i kadzidło) i dla świętej rodziny (krawat dla Józefa i patelnie Zeptera dla Maryi). Nowo odkryta ewangelia wyjaśniałaby dlaczego jemy 12 potraw (anioł ogłosił że tylu apostołów będzie miał Jezus w przyszłości?) dlaczego dajemy sobie prezenty (nawiązanie do trzech króli?) dlaczego dzielimy się opłatkiem (tylko to jadła święta rodzina w czasie tamtej nocy?) dlaczego całujemy się pod jemiołą (ok, tu się robią schody – eee… jeden z królów przywiózł ze sobą jemiołę i w podzięce Maryja ucałowała go w policzek?) dlaczego uważamy że zwierzęta w ten dzień będą mówić (to jest po prostu głupie – może w czasie narodzin Jezusa jakaś koza coś tam powiedziała?) i dlaczego ubieramy choinkę (tam nawet nie rosną choinki! A nawet jakby rosły, to po kiego grzyba ktokolwiek miałby je przystrajać w środku nocy! Nikt stabilnie umysłowo nie dojdzie do wniosku „o w tej stajni jakaś kobieta rodzi dziecko – hmm… co mogę zrobić w związku z tym? Wiem! Przystroję to nie występujące w moim regionie iglaste drzewo, które widzę pierwszy raz w życiu, tymi szklanymi kulami i papierowym łańcuchem które bez żadnego wyraźnego powodu noszę przy sobie”) i dlaczego wmawiamy dzieciom że nijaki Mikołaj przynosi im prezenty, przylatując do nich na saniach ciągniętych przez latające renifery i na dodatek wchodzi do domu przez komin (a wymyślajcie sobie te uzasadnienia sami…).

    Zatrzymajmy się przy tym nieszczęsnym świętym Mikołaju – wmawianie dzieciom jego istnienia jest jedną z najdziwniejszych współczesnych tradycji. No bo jaki jest tego cel? Cały sens Mikołaja polega chyba na tym by dzieciak zachowywał się rozsądnie przed świętami, bo przecież grozi mu kara dostania rózgi od tego wyimaginowanego oprawcy. Tyle że jeżeli jest się wierzącym to tą funkcję pełni już Bóg i jego kara dla niegrzecznych dzieci nie ogranicza się do rózgi, a obdzierania żywcem ze skóry przy jednoczesnym przypalaniu ogniem grzesznego ciała – jeżeli się to wmówi dziecku, sprawę dobrego zachowania mamy odfajkowaną. Gorzej jednak jak ateista oszukuje swoje dziecko, kłamiąc mu prosto w oczy, że istnieje postać z wyglądu przypominająca Karola Marksa, która posiada sanie potrafiące przekroczyć kilkukrotnie prędkość światła – dlaczego robicie ze swoich dzieci małych idiotów? Apeluje tu do wszystkich rodziców: nie przyzwyczajajcie swoich dzieci do wiary w rzeczy przeczące zdrowemu rozsądkowi, i co gorsza – zatruwające ich młode umysły tym że jedynym powodem dla którego warto być dobrym jest strach przed karą od jakiejś transcendentnej siły obserwującej każdy ich ruch. Nie przejmujmy się natłokiem tradycji które same w sobie nie są dla nikogo szkodliwe – lecz uważajmy na kryjące się w nich ziarno irracjonalizmu, które może znaleźć podatną glebę, w młodych umysłach nie obudowanych jeszcze murem sceptycyzmu.
Wywiad z Davidem Silvermanem:
http://www.youtube.com/watch?v=n8gO-VTaOwU

Autor: MW